ZDZISŁAW NIECKARZ
Zadłużenie gierkowskie

Śmierć Edwarda Gierka ponownie postawiła na czołowym miejscu sprawę zadłużenia zagra­nicznego z lat 70. Dość zgodnym chórem twierdzi się, że zadłużenie to jest największą kulą u nogi naszej gospodarki i powodem obecnych kłopotów. Gdyby nie ten ciężar - to gospodarka rozwijałaby się szybciej i byłoby o wiele więcej pieniędzy dla ludzi. Nie będzie moim zamiarem komentowanie takich opinii, ani umniejszanie skutków "zadłuże­nia Gierkowskiego" dla obecnej i przyszłej sytuacji finansowej kraju. Zadłużenie to jest rzeczywisto­ścią. Ograniczę się więc do przedstawienia kilku informacji oraz mechanizmów, które jak się wydaje, są mało zauważalne. Wymaga to jednak podania kilku liczb. Zadłużenie zagraniczne kraju na koniec I kwartału 2001 r. wyniosło 69,2 mld dol. (*). W sumie tej zadłużenie gierkowskie stanowi 25,6 mld dol. i ujęte jest jako zobowiązanie wobec Klubu Paryskiego (21,2 mld dol.) i Klubu Londyńskiego (4,4 mld dol. - w formie tzw. obligacji typu Brady).
Zadłużenie to zostało częściowo umorzone (otwartą może być kwestia oceny, czy w wystar­czającym stopniu) i zrestrukturyzowane, a jego spłata rozłożona jest do 2024 r. Spłaty kapitału będą wzrastały do 2008 r., a od 2009 r. zaczną maleć. Na obecną sumę zadłużenia zagranicznego kraju (69,2 mld dol.) składa się dług państwowy, albo inaczej budżetu państwa, w wysokości 33,9 mld dol. (w tym "Gierkowskie") oraz zadłużenie prywatne (firm, banków) na sumę 35,3 mld dol. Zadłużenie prywatne po 1999 r. przewyższyło już zadłużenie budżetu państwa, co oczywiście wiąże się z domi­nującym udziałem sektora prywatnego w naszej gospodarce. Tak więc szybki wzrost zadłużenia pry­watnego w ostatnich latach zadecydował o obecnym poziomie długu zagranicznego.
Wysoki wzrost zadłużenia zagranicznego prywatnych podmiotów gospodarczych jest wyni­kiem utrzymywania od 5 lat dużej różnicy między poziomem krajowych i zagranicznych stóp procen­towych, co skłania firmy do zaciągania o wiele tańszych kredytów w walutach obcych. Stan całego długu zagranicznego kraju przekracza 2,5-krotnie roczne wpływy z eksportu. Uwzględniając niskie zdolności eksportowe naszej gospodarki oraz standardy międzynarodowe, poziom długu zagranicz­nego należy uznać za bardzo wysoki.
W dekadzie lat 90. największy przyrost długu zagranicznego wystąpił w okresie trzech ostat­nich lat. Po 1997 r. - do 31 marca 2001 r. zadłużenie zagraniczne kraju wzrosło o 19,3 mld dol. (z 49,9 mld dol. do 69,2 mld dol.). Ale sam wzrost zadłużenia jeszcze o niczym nie świadczy.
Główny problem polega na tym, że wzrost kredytów i pożyczek zagranicznych nie był rezulta­tem wysokiej dynamiki kredytowych zakupów maszyn i urządzeń, nowych technologii i innych dóbr inwestycyjnych. Budowa nowych zakładów od podstaw należała do rzadkości. Od kilku lat wysokie­mu wzrostowi zadłużenia zagranicznego towarzyszy mocny spadek dynamiki inwestycji z 22,2 proc. w 1997 r. (ostatni rok rządów SLD-PSL) do 3,1 proc. za ub. rok i 1,5 proc. za I kwartał br. Udział im­portu inwestycyjnego w całym imporcie jest niski (14,7% za ub. rok) i wykazuje tendencję maleją­cą.
Inaczej mówiąc, wzrost zadłużenia zagranicznego kraju nie był (albo był w minimalnym tylko stopniu) rezultatem rozbudowy i unowocześnienia potencjału wytwórczego kraju, a zwłaszcza jego możliwości eksportowych. Przeciwnie, ukształtowała się struktura gospodarki wysokoimportochłonna i o niskiej zdolności eksportowej - "produkująca" duży deficyt handlu zagranicznego w granicach 18 mld dol. rocznie (za 1999 r. -18,5 mld dol., za ub. rok. -17,4 mld dol.). Ok. 35 proc. całego importu nie ma pokrycia w eksporcie. Największa część (ok.2/3) deficytu handlowego przypada na firmy z kapitałem zagranicznym.
Rezultatem przeprowadzonej prywatyzacji, przy bezpośrednim lub pośrednim udziale inwe­storów zagranicznych, było przede wszystkim przejęcie rynku wewnętrznego, a nie ekspansja eks­portowa. W ogólnej wartości sprzedaży firm z kapitałem zagranicznym, udział sprzedaży eksporto­wej stanowi zaledwie 13 proc. Powiada się w uspokajającym tonie, że wzrost zadłużenia prywatnego dotyczy głównie firm z kapitałem zagranicznym i nie istnieje niebezpieczeństwo obsługi i spłaty za­ciągniętych kredytów.
Może i tak, ale nie można zapominać, że bilans płatniczy kraju jest jeden. Państwo musi dys­ponować w wystarczających rozmiarach walutami obcymi, aby zarówno taki dłużnik jak budżet pań­stwa, jak i każdy prywatny mógł je kupić za złote i spłacić zobowiązanie zagraniczne. Ale oprócz tego potrzebne są waluty na finansowanie bieżącego importu, na transfer zysków za granicę obcych firm (np. w czerwcu ok. 400 mln dol.), dochodów inwestorów zagranicznych z lokat w bankach krajo­wych itp.
Dług zagraniczny kraju będzie rósł tak długo, dopóki obecnie wysoki deficyt w obrotach towa­rowych i usługowych nie tylko zostanie zlikwidowany, ale nie zamieni się w nadwyżkę. Jeżeli to nie nastąpi, to w pewnym momencie może nastąpić utrata płynności i kryzys finansowy. Kiedy tak się stanie? Zależeć to będzie od tego, jak długo kapitał zagraniczny będzie chciał nam pożyczać oraz, jak długo gospodarka będzie w stanie wytrzymać jego wymagania dotyczące wysokich zysków (pro­centów) z dokonywanych lokat w formie różnych dłużnych instrumentów finansowych. A procenty te są już od kilku lat najwyższe w Europie.
Dotychczas problem finansowania deficytu na rachunku obrotów bieżących bilansu płatnicze­go był łagodzony jednorazowymi wpływami walutowymi ze sprzedaży majątku państwowego pocho­dzącego sprzed 1990 r. Gdy wpływy te wygasną - co nastąpi niebawem, bo już nie będzie czego sprzedać - do finansowania tego deficytu pozostanie tylko zagraniczny kapitał pożyczkowy. Od kapi­tału tego zależny będzie całkowicie byt naszej gospodarki, co już zaczyna być widoczne.
Niebezpieczeństwo załamania się płynności płatniczej ubezpieczane jest na razie stanem re­zerw walutowych (ok. 27 mld dol.), co stanowi ok. 40 proc. całego długu zagranicznego. Rezerwy te, w uproszczeniu, są skumulowanym saldem różnych pasywnych i aktywnych operacji walutowych. Największe znaczenie ubezpieczające mają rezerwy walutowe pochodzące z nadwyżek eksportu nad importem. Nasze rezerwy nie mają takiego charakteru. Pochodzą głównie z operacji na instru­mentach dłużnych (pożyczki, kredyty i zagraniczne lokaty w działających w Polsce bankach itp.). Je­żeli są to dłużne instrumenty długoterminowe - to kłopoty odsuwa się na lata następne.
Tymczasem zadłużenie krótkoterminowe (kapitał spekulacyjny), według danych NBP, na ko­niec ub. roku wynosiło 9,2 mld dol., co stanowi ok. 1/3 rezerw dewizowych. Tyle, że w przeciągu kil­ku dni mogą one być potencjalnie uszczuplone. Ucieczka kapitału krótkoterminowego pociąga za sobą zazwyczaj wycofywanie kapitału ulokowanego powyżej jednego roku w instrumentach termino­wych, chociaż jeszcze nie wymagalnych. Stąd zazwyczaj detonatorem kryzysu walutowego jest przeważnie kapitał spekulacyjny. Z tego co dotychczas przedstawiono wynika, że największym za­grożeniem dla obecnej sytuacji płatniczej naszego kraju jest zadłużenie zagraniczne prywatne, a nie dług państwowy, którego wysokość jest stabilna, a spłata rozłożona na wiele lat.
Oprócz zadłużenia zagranicznego, budżet państwa ma również dług wewnętrzny. Łącznie dług budżetu, wewnętrzny i zagraniczny (przeliczony na złote), wynosił na koniec 2000 r. 271,1 mld zł, z czego na dług krajowy przypadało 150,3 mld zł i na zagraniczny 120,8 mld zł. W relacji do PKB dług budżetu państwa stanowił 41 proc. Należy zwrócić uwagę, że dług budżetu państwa byłby wyż­szy i wyniósłby ok. 335 mld zł, gdyby nie wykorzystywano wpływów ze sprzedaży majątku państwo­wego na finansowanie rocznych deficytów, a przeznaczano je na inne cele gospo­darcze.
Wydatki budżetu państwa na zapłacenie procentów od tego długu wyniosły za ub. rok 18,0 mld zł. Z sumy tej przypada na obsługę długu krajowego 13,7 mld zł i długu zagranicznego 4,3 mld zł, w tym "Gierkowskiego" 3,6 mld zł. Należy zwrócić uwagę na dysproporcję między kosztami obsłu­gi długu krajowego i zagranicznego. Wartość długu krajowego (150,3 mld zł) jest o 24 proc. wyższa od długu zagranicznego, a koszty obsługi są o 300 proc. (trzy razy) większe niż zagranicznego.
Stosowana w Polsce przez ostatnie 5 lat realna stopa procentowa banku centralnego na po­ziomie ponad 10 punktów procentowych ponad wskaźnik inflacji (na dzień dzisiejszy ok. 13 p. proc.) jest najwyższa w Europie, jeżeli nie w świecie. W krajach zachodnich podobna stopa utrzymywana jest na poziomie ok. 2,5 p. proc., a więc 4-krotnie mniejszym. Na Węgrzech stopa ta wynosi 1 p. proc., a w Czechach ostatnio nawet minus 1 p. proc. Nie znajdzie się żadnego uzasadnienia teore­tycznego, ani modelu ekonometrycznego, które usprawiedliwiałyby utrzymywanie tak wysokich stóp procentowych, zwłaszcza w warunkach gospodarki - takiej jak nasza - w której inflacja ma ciągle charakter kosztowo-podażowy, a nie popytowy. Ta absurdalnie wysoka, z punktu widzenia ekono­micznego, stopa procentowa - kształtowana przez Radę Polityki Pieniężnej - rzutuje pośrednio na poziom rentowności skarbowych papierów dłużnych (bonów, obligacji), a tym samym determinuje wysokość wydatków na obsługę krajowego długu budżetu państwa.
Nie ma kraju w Europie, w którym dług wewnętrzny byłby obsługiwany tak wysokim kosztem odsetkowym. Gdyby w Polsce stosowane były realne stopy procentowe - na poziomie Węgier, Czech czy krajów zachodnich - to roczne wydatki na obsługę długu krajowego powinny być mniejsze o ok. 8 mld zł. A ponieważ taka nadpłata na rzecz posiadaczy bonów i obligacji skarbowych trwa już 4 lata, musiało to w końcu doprowadzić do napięć w budżecie państwa, które pociągnęły za sobą ostre problemy w innych ogniwach sektora finansów publicznych.
Podane liczby wskazują, że powodem kumulujących się kłopotów budżetowych nie są wydat­ki budżetu na obsługę długu zagranicznego, a na obsługę długu krajowego. A kłopoty te zafundowa­liśmy sobie na własne życzenie, a ściślej zafundowała nam je RPP.
Już od przyszłego roku wpływy ze sprzedaży majątku skarbu państwa będą maleć (coraz mniej będzie już do sprzedaży) i tym samym ich udział w finansowaniu deficytu budżetowego zmniejszy się. Będzie on mógł być finansowany - podobnie jak we wszystkich krajach - emisją skar­bowych papierów wartościowych. Przy utrzymywaniu przez Radę Polityki Pieniężnej realnych pod­stawowych stóp procentowych na dotychczasowym poziomie, wydatki budżetu państwa na obsługę długu krajowego będą coraz większe. Budżet państwa może tego nie wytrzymać, chyba że znajdą się siły polityczne, które spowodują jeszcze głębsze ograniczenie wydatków na cele społeczne.
Spoglądając historycznie, warto zauważyć, że "dług Gierkowski" najbardziej odczuła gospo­darka lat 80. Spłata odsetek od tego zadłużenia, bez możliwości zaciągania nowych kredytów, moc­no trzymały gospodarkę "za gardło". Dopiero po ponownym przystąpieniu Polski do Międzynarodo­wego Funduszu Walutowego (12.06.1986 r.), stosunki finansowe z zagranicą zaczęły się stopniowo normalizować.
Jak "długi Gierkowskie" wpłynęły na gospodarkę lat 90. i na obecną sytuację finansową kraju - sądzę, że każdy sam sobie oceni, albo ma już wyrobione zdanie. Niedobrze by jednak było, aby tyl­ko ten temat przyćmił w całości ocenę obecnej trudnej sytuacji gospodarczej, a przede wszystkim mechanizmów polityki pieniężnej ostatnich 4 lat, które ją stworzyły.

(*) Źródłami prezentowanych danych są: roczne sprawozdania z wykonania budżetu pań­stwa, informacje NBP o zadłużeniu zagranicznym kraju, różne opracowania GUS oraz obliczenia i szacunki własne

2001 r.

Powrót do poprzedniej strony