BRONISŁAW ŁAGOWSKI
Czwarta władza pod sądową ochroną

Czym się różni telewizja publiczna od prywatnej i czym się różnią prywatne między sobą? Trzeba mieć bardzo dużo czasu, żeby je wszystkie oglądać, i głowę wolną od obowiązków, żeby wnikać w różnice między nimi. Wszystkie razem stanowią czwartą władzę, której uzurpowaną rolą jest urabianie woli ludu. Jedna stacja może urabia tę wolę na korzyść partii umiarkowanej, inna na rzecz partii radykalnej, ale w końcu wszystkim partiom chodzi o to samo. Instynkt stadny dziennikarzy i ich strach przed wypadnięciem z głównego nurtu też robią swoje i możemy, czy nawet musimy, mówić o telewizji jak o jednej władzy.
O mediach jako czwartej władzy najpierw mówiło się ironicznie albo metaforycznie, najwyższa pora, żeby zdać sobie sprawę, że telewizja jest władzą w najbardziej dosłownym sensie. Trzeba tylko zmienić numerację: jest to władza pierwsza. W państwie demokratycznym od władz ustawodawczej i wykonawczej żąda się, aby uczciwie, bez pozoracji i oszustw wyrażały wolę ludu (może być: narodu, społeczeństwa). Można się zastanawiać, czy sondując bezustannie poglądy ludzi, rząd nie pozbywa się własnej odpowiedzialności za bieg spraw państwowych. Jest to problem drugorzędny, nie rzutuje na sprawę zasadniczą. Wola ludu wyrażona w sposób przewidziany prawem jest dla parlamentu i rządu bezwzględnie wiążąca. Byłoby zaprzeczeniem oczywistości twierdzenie, że w dzisiejszych społeczeństwach telewizja nie jest głównym czynnikiem kształtowania woli ludu. Narzuca ona tej woli tematy, oceny, w pewnym zakresie pragnienia, wzory postępowania, nominuje wrogów, ukierunkowuje uczucia nienawiści i uwielbienia. W niektórych okresach średniowiecza taką władzę miał Kościół i dzięki urobionej przez siebie woli ludu mógł obalać królów i cesarzy. Władza demokratyczna działa w ramach prawa, które ją ogranicza, czyni odpowiedzialną i odwoływalną. Realna władza telewizji nie jest odpowiedzialna i nie można jej odwołać. Okazuje się, że nie można jej krytykować w sposób, który jej funkcjonariusze uważają za dotkliwy czy obraźliwy. Na pozór przeczy to oczywistości: ganienie telewizji, nawet wyszydzanie występuje nagminnie, ale w porównaniu do rozgłosu, jaki ona nadaje swoim słowom i obrazom, jest jak brzęczenie komarów.
Sąd wydał wyrok nakazujący Magdalenie Środzie przeproszenie Telewizji Polskiej za naruszenie dobrego imienia tej telewizji. Co mówią bardziej doświadczeni i wykształceni sędziowie i adwokaci o poziomie orzecznictwa w Polsce, powinno znaleźć się w centrum uwagi opinii publicznej. W tym stadium tego orzecznictwa można się jeszcze bardzo dziwić, ale za kilka lat już trzeba będzie się bać. Wyroki w zbyt wielu wypadkach wydają się przypadkowe i pozbawione logiki. Poziom orzecznictwa odzwierciedla poziom kształcenia, który – według tego, co mówią profesorowie prawa – jest coraz niższy.
Jestem przekonany, że jeśli Magdalena Środa odwoła się od wyroku, zostanie przez sąd wyższej instancji uniewinniona. (Mam nadzieję, że ten wyrok nie kończy drogi sądowej). Nie chodzi mi w tej chwili o krzywdę, jaka spotkała wybitnie wykształconą publicystkę i społeczniczkę. Występuję przeciwko szczególnemu immunitetowi, jaki pierwsza władza medialnej demokracji sobie uzurpowała i otrzymała sądowne uznanie tej uzurpacji. Telewizje – wszystkie, ile ich tam jest – bezustannie pod różnymi pretekstami zniesławiają ludzi, rzucają bezpodstawne oszczerstwa i łamią kariery zasłużonych osób, kłamią na tematy aktualne i historyczne, krajowe i zagraniczne. Ta akurat telewizja, którą Magdalena Środa miałaby na mocy wyroku sądowego przepraszać, była szczególnie gorliwa w oczernianiu osób wskazanych przez władzę polityczną; zresztą inne, komercyjne, nie wydają się sumienniejsze.
Funkcjonariusze i funkcjonariuszki telewizji asekurują się w swym oszczerczym rzemiośle, pozując na dostawców czystej informacji, odpowiedzialność przerzucając na źródło. Nie można się nadziwić ich bezczelności, z jaką puszczają między ludzi jadowite podejrzenia, które po roku okazują się w najlepszym razie prokuratorskimi pomyłkami.
Czym jest telewizja w polskim systemie władzy, pokazała sprawa Barbary Blidy. Partia rządząca wytypowała ją na ofiarę swojej walki z „układem”. Miała być oskarżona i postawiona przed sądem. Ale intryganci z wysokiego szczebla władzy wiedzieli, że oskarżenie jest bezpodstawne i nie wystarczy do wyroku skazującego. Im nie chodziło jednak o skazanie i uwięzienie swojej ofiary. Zaplanowali posłużyć się innym narzędziem represji: telewizją. To telewizja miała zadać Barbarze Blidzie najbardziej bolesny cios. I nie jedna stacja, lecz wszystkie brałyby w tym udział, pokazując aresztowanie bez końca. W tym wypadku telewizja straciła okazję zhańbienia się, ale kiedy indziej nie raz i nie dwa, lecz kilkadziesiąt razy wystąpiła w roli władzy zniesławiającej.
Żadna siła nie jest zdolna do tak szerokiego rozpowszechniania bredni jak telewizja. Zgłupienie smoleńskie polegające na przekształceniu katastrofy lotniczej w mistyczny dramat narodowy jest dziełem telewizji. Najbardziej idiotyczne wymysły półgłówków „gwiazdy ekranu” puszczały w obieg ogólnokrajowy, przedstawiając je dla asekuracji w formie pytań.
W swojej wypowiedzi o jakimś programie telewizyjnym profesor Magdalena Środa sięgnęła po powszechnie używany epitet, który w tym wypadku okazał się nietrafny. Co dzisiejszemu słuchaczowi mówi słowo „ubecki”? Urząd Bezpieczeństwa nie istnieje od pół wieku, dziś mamy służby specjalne pod innymi nazwami. Współpraca z nimi nie jest najgorszą rzeczą, jakiej dopuszcza się telewizja; każde źródło informacji można wykorzystać dla dobra publicznego. Telewizję najbardziej obciąża to, co robi z własnej inwencji: zniesławianie ludzi i przedstawianie rzeczywistości w głupim świetle.

Powrót do poprzedniej strony